poniedziałek, 17 grudnia 2012

Maroko pełne niespodzianek (cz. 4) Ręka Fatimy

Fatima była córką proroka Mahometa, która jako jedyna z dzieci dożyła dorosłego wieku. Uznawana jest przez muzułmanów za ideał matki i żony. 
Wśród szyitów rozwinął się kult Fatimy podobny do kultu Matki Boskiej. Mahomet, jak podaje Koran, tak pewnego dnia zwrócił się do swojej córki: „Ty będziesz pierwszą wśród niewiast w Raju, zaraz po Máryam”. Muzułmanie darzą Fatimę wielką czcią i nabożnością. Określają ją jako wspaniałą, piękną, wspaniałomyślną oraz szlachetną. Gdy wymawiają jej imię mówią: „Niech Allah obdarzy ją łaską i pokojem!”

Ręka Fatimy to talizman przedstawiający prawą dłoń uważaną za dłoń honoru, której każdy palec reprezentuje członka rodziny Fatimy. Kciuk symbolizuje Mahometa, palec wskazujący - Fatimę, środkowy - Alego, jej męża, a pozostałe dwa - jej dwóch synów: Hasana i Husaina. 
Według marokańskich wierzeń "dłoń Fatimy” to nie tylko ręka, która wyciąga dla nas szczęśliwe karty losu, ale przed wszystkim potężny amulet ochronny. Pomaga osiągnąć siłę, moc, wzmocnić wiarę, mieć szczęście do łaski bożej. Chroni przed strachem, przygnębieniem, nieszczęściem, pechem, ale również przed złym okiem i wszelkim nieszczęściem. "Złe oko" oznacza złe spojrzenie innego człowieka lub dżina, które może sprowadzić nieszczęście.


sobota, 15 grudnia 2012

Maroko pełne niespodzianek (cz.3) - Święto Barana

Poznane jeszcze na lotnisku w Warszawie polsko-marokańskie małżeństwo, zapytało mnie co będę robiła w Maroku. Kiedy odpowiedziałam, zapytałam ich o to samo. Marokańczyk odpowiedział po polsku, że jedzie do rodziny na trzy tygodnie, a jego żona na jeden tydzień, ponieważ mają Święto Barana. Pojęcia nie miałam co to za święto. Później rezydentka powiedziała, że warto na lotnisku wymienić walutę, bo jutro w Maroku święto. Ok, wszystko się zgadza - niech świętują. Ja jestem na urlopie, więc też mam święto.
Kiedy następnego dnia jechaliśmy wzdłuż wybrzeża Atlantyku, droga była pusta. Minęliśmy kilka niewielkich miejscowości, gdzie tylko w jednej był otwarty sklepik, w którym zaopatrzyliśmy się w wodę i owoce na dalszą podróż. Czasami mijaliśmy ludzi idących do meczetu, z dywanikami do modlitwy pod pachą. 


Po drodze dowiedziałam się się na czym polega Święto Barana, czyli Święto Ofiarowania - Aid El Kabir. Święto Ofiarowania to najważniejsze święto muzułmańskie. Ustanowione na pamiątkę ofiary uczynionej przez Abrahama ze swego syna Izmaela (według Biblii Izaaka), a zamienionej przez Boga na ofiarę z baranka. Na pamiątkę tego wydarzenia wiele rodzin muzułmańskich zakupuje baranka, którego zabija się zgodnie z przepisami rytualnymi i wspólnie spożywa. Mięso zwierzęcia dzielone jest na trzy części: pierwszą spożywa się z rodziną, drugą otrzymują ubodzy, a trzecią - krewni. 

Każda marokańska rodzina stara się zakupić baranka, placówki bankowe nawet udzielają pożyczek na ten cel. Marokańczycy trzymają barany w domach, na dachach (dachy mają płaskie), w ogródkach, gdzie kto może i podkarmiają aż do 40 dnia po zakończeniu Ramadanu. Wtedy to, w pierwszy dzień Święta  Barana, po porannej modlitwie, na głównym placu miasta, głowa rodziny na znak immama sprawuje ofiarę. Kto bogatszy składa więcej niż jednego. Król Maroka zabija co roku kilkanaście baranów, za siebie, za królestwo, za poddanych, za rodzinę i za inne sprawy. 
...I tak miałam okazję zobaczyć (a także poczuć zapach, swąd, smród - nie wiem jak to określić):
- powieszone na drzewach barany, rozbierane ze skóry
- ludzi niosących w torbach świeże mięso
- rzeźnika z zakrwawionym nożem
- krew baranią płynącą uliczkami
- liczne baranie skóry i wnętrzności,
- wózki na których wieziono skóry lub barany bez futra
- wielkie misy z baraniną, które kobiety niosły lub wiozły do rzeźnika, aby podzielić mięso
- uganiającego się za pannami Boujelouda (bożyluda), czyli chłopca z głową barana i baranią skórą na grzbiecie, biegnącego wieczorem za dziewczynami i obijającego im kostki u nóg parą baranich kopytek na sznurku
- wypiekane na ulicach baranie głowy... i upieczone baranie głowy w barach.







piątek, 30 listopada 2012

Maroko pełne niespodzianek (cz. 2) Koty i psy

Koty, koty, wszędzie koty... Małe, duże, rude, czarne, białe, łaciate, chore, brudne, zaropiałe... Marokańczycy bardzo szanują koty. Pozwalają im plątać się po sklepach, restauracjach, wskakiwać na stoliki, klientom na kolana, nikt ich nie przegania. Natomiast psy nie cieszą się sympatią. Są uważane za zwierzęta nieczyste, nie należy ich trzymać w domu. Nazwanie kogoś "psem" w świecie islamu stanowi jedną z największych obelg. A dlaczego tak jest?
Kot z Agadiru
Koty w Essauirze
Kot z Marrakeszu
Legenda mówi, że prorok Mahomet odnosił się do wszystkich zwierząt z życzliwością, jednak kiedyś został pogryziony przez wściekłe psy i ukrywał się przed nimi w jaskini. Odnalazł go jego ulubiony kot Muezza i wylizał wszystkie rany. Był przy nim dopóki rany się nie zagoiły. Inna legenda opowiada o tym, że pewnego razu Mahomet wstając na modlitwę zauważył, że Muezza zasnął na rękawie jego szaty. Prorok odciął rękaw i odprawił modły z odsłoniętym ramieniem. Kiedy Mahomet skończył modlitwę, kot wstał i pokłonił się prorokowi. 
Pies i kot z Essauiry
Psy na dachu sklepiku z ceramiką w Safi
Psy mieszkające na dachu domu w Fezie

ps. dopiero teraz zauważyłam, że dokładnie rok temu 30-go listopada opublikowałam swój pierwszy post i miał on w tytule "...pierwsze koty za płoty" :)))

środa, 21 listopada 2012

Maroko pełne niespodzianek (cz. 1)



Kiedy wybierałam się na wycieczkę objazdową "Maroko – Cesarskie miasta”, wiedziałam, że chcę zobaczyć piękne mozaiki, spróbować słodkich pomarańczy, pójść na bazar, pospacerować po raz pierwszy w życiu po plaży nad oceanem. Takie były moje oczekiwania. Nie sądziłam, że standardowa, tygodniowa „objazdówka” tyle razy mnie zadziwi. I o tej wycieczce planuję napisać niejeden post, a czy mi to wyjdzie, to się okaże:)

Kiedy wylądowaliśmy w nocy na lotnisku w Agadirze, wraz z silnym wiatrem z nad oceanu poczułam zapach ryb. Kilka mieszanych małżeństw z dziećmi leciało samolotem razem z nami, kolejne przyleciały innymi samolotami z Europy. Witały ich na lotnisku stęsknione rodziny. Wszyscy Marokańczycy byli bardzo ciepło ubrani. Rezydentka poinformowała, że jest zimno - około 20 stopni. Kiedy wyjeżdżałam na lotnisko 25.10 października, było tylko 7 stopni w ciągu dnia... więc za bardzo tym ich "zimnem" nie zmartwiłam się. Dostaliśmy też dobrą radę, że warto wymienić już tutaj, na lotnisku, jakieś 50 Euro na miejscową walutę, bo następnego dnia w Maroku ma być święto, będą zamknięte banki i dobrze będzie mieć kilka dirhamów na przysłowiową kawę. 50 Euro… na jeden dzień? Takich wydatków mój skromny budżet nie przywidywał, ale wymieniłam. 
Nocleg w hotelu, rano śniadanie. 
Ja, mięsożerny człowiek, bardzo obawiałam się hotelowych, francuskich śniadań. Ale po pierwszym śniadaniu pomyślałam sobie, że nie jest aż tak źle. Były bułeczki słodkie, croissanty, naleśniki, 3 rodzaje dżemu, pomidor, oliwki, ser, jajko na twardo, masło, świeże pieczywo, kawa, herbata - dam radę! Po śniadaniu pierwszego dnia, już w autokarze, pilot uprzedził, że na całej trasie te śniadania będą skromne. Podstawa to: kawa, herbata, croissanty, pieczywo, dżem, a jako bonus: może oliwki zielone lub oliwki czarne, albo dwa rodzaje oliwek, albo pomidor, albo jajko, albo drugi rodzaj dżemu, albo trzeci rodzaj dżemu itp. Wszyscy wzięliśmy to za żart i wymieniliśmy co było na śniadanie. Na co on odpowiedział: "hmm... wygląda na to, że dali wam bonusy z całego tygodnia...". I znów w autokarze wybuchł śmiech. Następnego poranka i następnego, i jeszcze następnego... wiedzieliśmy już, że on wcale nie żartował!

wtorek, 20 listopada 2012

Jesień wg Beaty Pawlikowskiej

W tym roku jesień będzie inna! - tak powiedziałam zanim przyszła i tej wersji nadal się trzymam. Zwykle mówiłam, że "jesień - depresień", że jesień szara, ponura i źle ją znoszę. Postanowiłam, że w tym roku będzie inaczej. W końcu dotarła do mnie dobra rada, którą przez kilka lat próbował mi dać przyjaciel. Mówił mi, że nie trzeba walczyć, że cała natura zwalnia jesienią tempo i trzeba to zaakceptować, wyciszyć się itp. Oczywiście nie zgadzałam się z nim. Zawsze chciałam być "na pełnych obrotach" i robiłam sobie wyrzuty z lenistwa i nicnierobienia.
Aż tu któregoś dnia przeczytałam artykuł, w którym Beata Pawlikowska pisze, że jesień to taka druga wiosna. Zupełnie nie wiedziałam o co jej chodzi... dopóki nie przeczytałam, że:
"jesień to jest też czas zbierania owoców tego, co zasialiśmy w życiu na wiosnę. I tu leży problem. Bo jeśli ktoś niczego nie zasiał, to wie, że niczego nie zbierze. I dlatego ludzie boją się jesieni - bo uświadamia im, że znów nie zrobili niczego nadzwyczajnego. Nie zrealizowali żadnego z tych wielkich planów i marzeń, które towarzyszą im od lat. Znów będą czuli do siebie żal i czekali na następna wiosnę."


Stwierdziłam, że w tym roku zapracowałam na to, żeby mieć co zbierać jesienią. Mogę spokojnie odpoczywać, bez żadnych wyrzutów - zasłużyłam na to, zapracowałam:)
W tym roku jesień jest naprawdę inna! 

sobota, 6 października 2012

Polskie ślady w chorwackiej Opatiji (Abbacja)

Opatija (wł. Abbazia, pol. Abbacja, Abacja) - miasto w Chorwacji, pięknie położone nad Adriatykiem. Zwiedziłam je przejazdem, w przerwie w podroży. Zamiast poświęcić godzinny pobyt w tym kurorcie na wypicie kawy w nadmorskiej kawiarence, razem z koleżanką postanowiłyśmy "przelecieć" wzdłuż wybrzeża, bo wydawało się nam, że "coś" ciekawego możemy tam zobaczyć. Żadna z nas nie miała wcześniej informacji o tym mieście i nie wiedziała czego powinnyśmy szukać poza pocztówkami i znaczkami. 
 


Madonna z mewą
Madonna z mewą, to przepiękny kamienny pomnik chorwackiego artysty Zvonko Car ustawiony w 1956 r. nad brzegiem morza. Biegnąc zobaczyć tą niesamowicie usytuowaną figurę, natrafiamy na tablicę poświęconą Józefowi Piłsudskiemu!


Villa Mascagni - dawniej polski pensjonat, własność pani Grassi


Kościół Św. Jakuba XV w. wybudowany na fundamentach klasztoru Benedyktynów

A oto co przeczytałam na stronie http://slavija.proboards.com :
"W 1888 roku ukazuje się w Warszawie książka „Abbazia jako stacya klimatyczna kąpielowa” pióra znanego warszawskiego lekarza Jakuba Szwajcera. W 1887 i 1889 Abbację odwiedza Henryk Sienkiewicz, który pisał tutaj „Pana Wołodyjowskiego” i pierwsze szkice zapowiadające „Quo vadis”. Powróci tu w 1905r., świętując literackiego Nobla i jeszcze raz w 1909 roku.

Ale z Polski najwięcej jest „Galileuszy”, mieszkańców Galicji, na których czekają polskie pensjonaty, jak np. Ayram pod kierownictwem doktora Henryka Ebersa juniora, który założył zakład zdrojowy w Krynicy. Swoje przychodnie zakładają też Ksawery Górski – twórca sanatorium w Szczawnicy, czy inna ówczesna kuracyjna sława – dr Bolesław Kostecki. Kuszące ogłoszenia lekarskich znakomitości w krakowskiej i lwowskiej prasie przynoszą efekty. Panie arystokratki i panie radczynie też chcą „pić z czary południa”. Popularności Abbacji sprzyja nieformalny bojkot pruskiego Sopotu ogłoszony wśród Polaków po skandalu z katowaniem polskich dzieci we Wrześni. Z kolei lansowana wówczas jako polskie kąpielisko nadbałtycka Połąga oferuje o wiele chłodniejsze od Adriatyku wody Bałtyku.

Jak donosi „Kur und Bade Zeitung” 20 sierpnia 1907 roku uroczystym laurem 30-tysięcznego gościa zostaje obdarzona niejaka Adrienne von Szołayska. W 1908 roku to właśnie tu odbył się kongres dziennikarzy słowiańskich, gdzie w dyskusji z rusofilami zabłysnęli młodzi polscy publicyści Marian Zdziechowski i Stanisław Grabowski. „Przewodnik po Europie opracowany przez doktora Mieczysława Orłowicza” z 1914 r. podaje, że Abbacya „liczy już przeszło 50 000 gości rocznie, a w tej liczbie do 8000 Polaków, dzięki przepięknemu położeniu i wzorowym urządzeniom”. Jak podaje Orłowicz: „Polskie pensyonaty są: willa Mascagni – własność pani Grassi, willa Peppina – pani Polaskiej, willa Heim – p. Marchlewskiej i p. Grużewskiej. Czytelnia kurhauzu zaopatrzona obficie w dzienniki i czasopisma polskie; w sklepach można rozmówić się po polsku. [...] Przez Polaków uczęszczany głównie sezon wiosenny i jesienny” (pisownia oryginalna).

W 1905 roku do Lovranu – miejscowości na przedmieściach Abbacji – przybywa walczyć z gruźlicą twórca mitu Zakopanego Stanisław Witkiewicz. Dziś na willi, w której mieszkał, widnieje pamiątkowa tablica, ale sam budynek niszczeje zamknięty na cztery spusty. Gotowość wyremontowania willi zgłosił polski Pol-Mot, który posiada w Lovranie nowoczesny hotel, jednak „zagmatwane kwestie spadkowe” uniemożliwiają zakup willi widma.
Witkiewicz zżerany chorobami gasł powoli – spędził tu ostanie lata życia. W liście do rodziny z 12 lipca 1910 roku narzeka, że Lovran „jest przepełniony krakowskimi i lwowskimi łykami, babstwem i reporterami i aż kiśnie od plotek właśnie”.

W czasie siedmioletniego pobytu Witkiewicza w Lovranie odwiedza dwukrotnie Abbazię spokrewniony z nim Józef Piłsudski. Pierwszy raz w 1909 roku, kiedy próbuje ratować swój związek z żoną Marią – naruszony ognistym romansem z Aleksandrą Szczerbińską. Drugi raz Piłsudski odwiedza Abbazię dla wypoczynku w lutym 1914 roku, zatrzymując się w pensjonacie pani Marchlewskiej. W liście do syna z 6 lutego 1914 roku Witkiewicz pisze: „Wczoraj mieliśmy Ziuka na obiedzie. Dostałem od niego jego strzelecką czapkę. Chcę to uchronić dla Muzeum Narodowego. Czapka jak czapka, ale tkwi w niej treść doniosła”. Gdy ponad rok później we wrześniu 1915 roku Witkiewicz umiera, trumna z jego ciałem zostaje wysłana z Lovranu do Zakopanego. Piłsudski zadbał, by nad jego grobem na zakopiańskim Pęksowym Brzyzku salwę honorową oddała kompania legionistów."

Znalazłam też informację, że do Abbacji wybrała się w 1906 r. w swą pierwszą zagraniczną podróż Zofia Nałkowska wraz z mężem. 
Tadeusz Boy-Żeleński w swym wierszyku "Stefania" (w tym, gdzie padają słynne słowa "z tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz"), pisze, że pani Stefania "jeździła aż do Abacji po temat do konwersacji"!

Pomimo, że był to dopiero koniec marca, czuło się atmosferę wakacyjnego kurortu.
Cieszę się, że ciekawość zaprowadziła mnie do tych różnych miejsc. To "coś", co kazało nam biec, a nie siedzieć, teraz pozwala wspominać i zadziwia.

czwartek, 13 września 2012

Wielki Mały Człowiek

Pamiętam kiedy przyszedł do biura, w którym pracuję i zapytał o możliwość zrobienia wizy do Rosji, o ubezpieczenie, cenę biletów lotniczych... Człowiek, który miał marzenie, aby obiec dookoła cały świat!!! Skromny, z niesamowitym poczuciem humoru, lekkością opowiadania, bardzo "prawdziwy". Gdyby jutro znów przyszedł i powiedział, że planuje polecieć na księżyc, słuchałabym go z takim samym zainteresowaniem, dopingując, trzymając kciuki, żeby mu się udało. Niejedna osoba drwiła, szydziła, mówiąc: "wziąłby się lepiej do roboty", " za nasze pieniądze wczasy sobie urządza", "co on sobie wyobraża? niech wraca do domu" itp. 
Sama nie raz myślałam o tym, czy da radę, czy jego organizm wytrzyma, czy nie zrezygnuje. Okazało się, że pomimo drobnej postury, to Wielki Człowiek! Niezwykle wytrzymały fizycznie, odporny psychicznie i bardzo mądry. Jego Bieg Dla Pokoju trwał cały rok. 365 dni z dala od bliskich, sam na sam ze sobą, z Bogiem i z naturą. Napotykał na swej drodze przeróżnych ludzi: szczerych, życzliwych, nieufnych, bogatych, bardzo biednych... 
Kiedy na zorganizowane przez Augustowskie Placówki Kultury spotkanie z Piotrem przyszło zaledwie kilkanaście osób, było mi przykro, że jego wysiłek jest tak niedoceniony przez miejscowych. Oglądałam pokaz slajdów z tej wyprawy w wielkim skupieniu, a po niemal dwóch godzinach opowieści, trudno mi było pogodzić się z tym, że to już koniec spotkania. Jest to człowiek, którego mogłabym słuchać i słuchać. Prawdy życiowe, które z łatwością wplata do opowiadanej historii a także wnioski, które wyciąga, nie podlegają żadnej dyskusji. 
Kiedy na koniec opowiedziałam mu anegdotę z nim związaną, a także to, że opowiadam o jego Biegu Dla Pokoju prowadząc jako przewodnik turystyczny wycieczki po Suwalszczyźnie, był bardzo miło zaskoczony i ogromnie zdziwiony. Zapytał mnie z niedowierzaniem: "To ludzie o mnie mówią? Naprawdę?".  
Jego bieg nie pozostał bez echa. Piotr został laureatem Kolosa 2011 w kategorii "Wyczyn Roku", zdobył serce publiczności i dziennikarzy. A dziś, kiedy przeczytałam, że w sobotę, w zaprzyjaźnionej księgarni odbędzie się spotkanie z Piotrem Kuryło, autorem książki "Ostatni Maraton", pobiegłam po pracy ją kupić. Pierwszy raz w życiu czytałam z takim zainteresowaniem i niecierpliwością co będzie dalej, pomimo, że kilka z tych historii już znałam. Czytając uśmiechałam się, bałam, rozmyślałam i wzruszałam - szczególnie na koniec, kiedy Piotr pisał o swoich najbliższych. 
Książkę poleca wydawnictwo, księgarnie, różne organizacje. Mi nie trzeba było jej polecać. Odkąd w listopadzie 2011 r. usłyszałam z ust Piotra, że zamierza napisać książkę, nie mogłam się jej doczekać.  
Jestem z niego dumna i cieszę się, że go znam. Pozwolę sobie zacytować fragment jego książki (str. 163): 
"Nic nie dzieje się przypadkiem, pewnie mieliśmy się poznać [...]. Długa droga nauczyła mnie tego, że losy  różnych osób często się splatają. Dobrzy ludzie zwykle pojawiają się tam, gdzie czekają na nich potrzebujący". 

piątek, 7 września 2012

Żółte karteczki Beaty Pawlikowskiej (1)


Od jakiegoś czasu każdy dzień pracy rozpoczynałam od przeczytania "żółtej karteczki" napisanej przez Beatę Pawlikowską. Karteczka na dobry początek dnia, niemal za każdym razem "trafiona", jakby specjalnie dla mnie. Aż tu kilka dni temu Beata wyjechała w podróż! I strasznie pusto się zrobiło bez jej karteczek, rysuneczków i prostych, ale jakże mądrych słów.
Dlatego też, dzisiaj wracam do czytania tych wcześniejszych zapisków, bo przecież i tak są aktualne i za każdym razem można je "odczytywać" na nowo, pod kątem obecnej sytuacji, zdarzeń, każdego dnia... Na dobry początek, na dobry koniec, na każda chwilę - TU I TERAZ!

piątek, 6 lipca 2012

Św. Izydor



Z dzieciństwa zapamiętałam szczególnie jeden z obrazów w augustowskim kościele Najświętszego Serca Jezusowego. Modlący się pod krzyżem Święty nie przykuwał nigdy aż tak mocno mojej uwagi, jak postać w tle - anioł orzący pole. Niedawno w broszurze - przewodniku "450 lecie Parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Augustowie" przeczytałam opis bocznego ołtarza św. Izydora: "w głębi, z lewej strony, anioł orze parą białych wołów. Za nim jezioro, dalej - osada z kościołem o dwóch wieżach. W lewym dolnym narożu napis: B Rutkowski 1952 r.". 
Wszystko brzmiało bardzo swojsko, szczególnie ten kościół  nad jeziorem, ale kiedy sięgnęłam do książki "Patron- Atrybut - Symbol" U. Janickiej - Krzywdy, dowiedziałam się, że Święty ten pochodził z Madrytu i jest patronem rolników. 

Święty Izydor (Oracz) urodził się w 1082 roku w ubogiej rodzinie mieszkającej w Madrycie. Tuż przed mającą nadejść na Półwysep Iberyjski arabską inwazją jego rodzina przeprowadziła się do Torrelaguna, miasta na północy regionu. Tam Święty Izydor wziął ślub ze skromną wieśniaczką, która stanie się Świętą Marią de la Cabeza. Dziesięć lat później wrócił na swoje rodowite ziemie, gdzie pracował jako służący szlachcica, Juana Vargasa. 

Święty Izydor wiedział jak połączyć pracę i modlitwę. Jego wielkość i świętość pochodzi z jego umiejętności połączenia modlitwy, dobroczynności i uczciwej pracy. Wstawał o świcie by poświęcić chwilę na modlitwę. Nigdy nie rozpoczynał dnia pracy bez uprzedniego uczestnictwa w porannej Mszy Świętej. Dlatego jego koledzy donieśli jego zwierzchnikowi, że ignoruje on i opuszcza pracę. Pracodawca zorientował się, że oskarżyciele mieli rację. Ale odkrył też, że w czasie godziny, w której brakowało Świętego pracę wykonywał za niego anioł.
Święty Izydor Oracz wyróżniał się również tym, że pomagał potrzebującym. Swoją niewielką pensję, jaką otrzymywał od szlachcica dzielił na trzy części i rozdawał. Jedną przeznaczał na świątynię, drugą dla biednych i trzecią dla rodziny (siebie, swojej żony i syna). 
Cudów Świętego Izydora było ponad czterysta. Jeden z nich dokonał się, gdy pewnego razu udało mu się przy pomocy łopaty sprawić by z kamienia wytrysnął strumień wody, dzięki któremu mógł napoić spragnionego. Jednak najbardziej znany cud zdarzył się gdy syn Izydora wpadł do studni. Poziom wody zaczął się wówczas nagle i w niewyjaśniony sposób podnosić, aż woda przelała się przez brzegi studni wynosząc jego syna całego i zdrowego na powierzchnię. Te i inne cuda sprawiły, że gdy umarł mając 90 lat ludzie uznali go za świętego. W 1622 roku został kanonizowany wraz ze św. Teresą i św. Franciszkiem Ksawerym oraz innymi świętymi.Dzień św. Izydora obchodzi się 15 maja.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Broszki - kwiatki ze szmatki


Kolejne kwiatowe broszki - kawałki powycinanych dużo wcześniej szmatek w końcu nabrały kształtu. Zamieszam je tu i teraz, aby broszkom-kwiatkom z czerwcowego postu nie było smutno:)



Jest jeszcze jeden powód - wiem, że odwiedza mego bloga jedna osoba i chcę, żeby mogła się uśmiechnąć, widząc, że coś opublikowałam. Pozdrawiam!!!


niedziela, 24 czerwca 2012

Nowe broszki, czyli o tym jak chęć pomocy mnie zmobilizowała


Przeczytałam dziś apel na jednym z blogów i postanowiłam poszukać gadżetów, żeby pomóc Maciusiowi. Od razu poprawił mi się nastrój, ponieważ okazało się, że mam kilka drobiazgów, które mogę przesłać. To niesamowite jak poczucie, że jesteśmy potrzebni, że nasze drobiazgi mogą być dla kogoś przydatne, dodaje sił. 

Może i Ty włączysz się do akcji?  
Podczas szukania fantów na loterię, otworzyłam pudło z różnymi półproduktami. Nie zaglądałam do niego przez kilka miesięcy. Kawałki materiałów, koraliki, koraliczki... tyle wszystkiego, a ja nie miałam weny już od dawna. Wszystko, co jakiś czas temu próbowałam zrobić wydawało mi się takie "nieidealne" - a to krzywe, a to za płaskie, nijakie, brzydkie, za bardzo... lub za mało... jakieś. Ale dziś dotarło do mnie, że to nie pójdzie na wystawę, nie musi być idealne. Natura też nie tworzy od szablonów. Na koniec dnia jestem szczęśliwa, że mogę komuś pomóc. Cieszę się, że w końcu dziś zrobiłam "coś" i to bez większego wysiłku. Leżące luzem szmatki i koraliki otrzymały nową formę "życia" -  powstały dwie broszki. 

środa, 16 maja 2012

Wspomnienia z Rygi


Ryga - stolica Łotwy, miasto wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO, traktat ryski. Chyba niewiele więcej widziałam, zanim się tam wybrałam w sierpniu ubiegłego roku. 
Duże wrażenie zrobiło na mnie niewielkie, ale pełne zabytków stare miasto, z wąskimi uliczkami, licznymi zaułkami, starymi kamieniczkami, kawiarenkami, knajpkami... Kawa na starym mieście - "adin łat" (około 6 zł), pyszne pierożki zjedzone poza starówką, w barze szybkiej obsługi "Pielemieni" - bezcenne...  









Mówi się, że Ryga to wielkie muzeum secesji na wolnym powietrzu. Dzielnica secesji zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Do tej pory widziałam tylko pojedyncze kamienice, a tu dziesiątki budynków, mnóstwo pięknych detali, kształtów, kolorów. Trzeba przyznać, że wszystkie zadbane, utrzymane w doskonałym stanie.




Na jednodniowej wycieczce jest bardzo mało czasu, żeby wszystko zobaczyć, czuje się niedosyt, ale tak ma być. Wycieczka ma pokazać, zachęcić, pobudzić zmysły tak, aby człowiek chciał w to miejsce wrócić, poznawać, smakować... 




Napisałam o Rydze zainspirowana postem Daniela: Obrazki z Rygi, gdzie zobaczyłam zupełnie inne oblicze tego miasta. Polecam każdemu odwiedzenie tej pięknej stolicy - odkryjcie "swoją" Rygę :)